Sztuce przypisuje się wiele funkcji. Niezwykle istotne są te, które ja ujęłam we wzór: 3 x E, czyli emocja, estetyka, etyka. To oczywiste, że zadaniem artystów jest poruszać, zachwycać pięknem, zwracać uwagę na zagadnienia natury moralnej, ułatwiać dokonywanie życiowych wyborów.
Ale przecież sztuka ma jeszcze jedno niezwykle istotne zadanie – dostarczać nam rozrywki, pozwolić, abyśmy się oderwali od tak zwanej prozy życia, zapomnieli o tym, że nie starczy do pierwszego, że jakiś tam wirus grasuje po świecie, że przybyło nam zmarszczek i kilogramów.
Tu prościej jest z filmem, z teatrem, literaturą pisaną prozą, bo autorzy takich form sztuki chętniej żartują. Ale jeśli chodzi o słowo wiązane, poeci zdecydowanie preferują lirykę w czystej postaci, prawie nigdy nie starając się dostarczyć nam czegoś lżejszego, ku uciesze.
Z tej zasady wyłamał się Zbigniew Pawłowski, gdyż sięgnął po słowne igraszki, jakimi są limeryki, a wcześniej do formy, którą można by nazwać epickim poematem satyrycznym.
Opowiada on o pewnej Dorocie, która przez lata nie radziła sobie z nadwagą, ale dzięki poznaniu w Internecie hipotetycznego księcia przezwyciężyła swe słabości, jak pisze autor. W dodatku, gdy ten okazał się nie jej Władziem, lecz baryłą, Dorcia dała mu szansę i nadzieję, po czym nastąpił happy end.
Druga część tomiku to kilkadziesiąt wierszyków, których prostota jest tylko pozorna, bowiem gatunek ten zwany limerykiem to rodzaj zabawy słownej stawiający autorowi dość rygorystyczne wymagania: konkretną ilość wersów (5), konkretną ich długość (wersy 3 i 4 krótsze od pozostałych), konkretny układ rymów (aabba) – tyle, jeśli chodzi o formę. Jeżeli chodzi o treść – jak na taką miniaturkę wymagań jest bez liku: dobrze by było w pierwszym wersie wymienić bohatera utworu oraz nazwę miejscowości, potem wmieszać go w jakąś absurdalną sytuację (groteska czy pure nonsense mile widziane), a wszystko po to, by całość zaskakująco spuentować. Wolno też być frywolnym, ale tu – uwaga: limerykowicz musi dbać o to, aby nie przekroczyć zasad dobrego smaku i świntuszyć z wdziękiem, co nie jest takie proste, a naszemu autorowi się udało.
Po tę lapidarną formę, której źródeł należy szukać w angielskiej twórczości ludowej, a wzorzec utrwalił Edward Lear, sięgali nasi najwięksi: Tuwim, Gałczyński, Szymborska,
Barańczak… Teraz w całkiem udatny sposób dołącza do nich Zbigniew Pawłowski.
Ta ostatnia dwójka wybitnych poetów uprawiała te i podobne zabawy literackie przez ocean (Barańczak wiele lat spędził w Ameryce), co w czas pandemii może być inspiracją dla czytelników.
Na koniec jeszcze jedno: pamiętać trzeba, że oprócz wymienionych przeze mnie cech limeryk musi spełniać tę najważniejszą funkcję – ma nas bawić, co (mam nadzieję) przydarzy się Państwu w trakcie tej lektury. A czego nam obecnie bardziej potrzeba, jak nie tego, co nas wprowadzi w lepszy nastrój?
Radości nigdy za dużo.
………………………………………………….Jolanta Marciniak